poniedziałek, 30 września 2013

ROZDZIAŁ 15 - "Co teraz?"

**Amy's POV**

Driffers. To słowo odbijało mi się echem w głowie od jakiegoś czasu. Nie byłam ani trochę spokojna. Fakt, że przewodniczącym był Santorio, jeszcze bardziej mnie niepokoił. Co chciał od mojej siostry? Jadąc w ciszy samochodem z Justinem, patrzyłam jak opuszczamy miasto, kierując się w nieznanym mi kierunku. Chciałam go o wszystko wypytać, jednak i tak wiem, że bez tego jest bardzo niespokojny. Gdy byliśmy jeszcze w magazynie, gadał z tymi kolesiami. Jednak zbytnio nic nie pamiętam. Byłam pogrążona w myślach, zresztą jak teraz.
- Justin? - szepnęłam mimowolnie, kierując wzrok na niego. 
- Mhm? - odpowiedział, a raczej odchrzachnął, nie zadając sobie trudu by na mnie spojrzeć.
- M-mojej siostrze nic nie jest, prawda? - wydusiłam z siebie po chwili, walcząc ze łzami, które chciały wydostać się na zewnątrz. Chwile siedział w skupieniu, po czym przeniósł wzrok na mnie, a następnie znowu na drogę, poprawiając swoją pozycję w fotelu.
- Mam nadzieję. - odparł ponuro, zaciskając jeszcze bardziej knykcie na kierownicy. Westchnęłam lekko w obawie. Rodzice mnie zabiją, jeżeli coś jej sie stanie. To było dziwne uczucie, nie wiedzieć, co sie dzieje z bliską Ci osobą, jednocześnie wiedząc, że grozi jej niebezpieczeństwo. Jednak, skąd Justin to wiedział? Połączył ze sobą fakty? Zna kogoś, kto mógłby jej zagrozić? Wiem, że wie więcej i nie chce mi nic powiedzieć. To jak siedzenie w klatce, czekając na pożarcie przez krokodyle

Justin zatrzymał się przy przydrożnej łące. Bez słowa wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami i wyciągnął papierosa oraz zapalniczke z kieszeni spodni. Rozumiem, że pali, to jego nałóg, on jest zestresowany, ale na miłość boską muszę znaleźć Chloe! Z miną chyba-sobie-żartujesz wysiadłam z samochodu, podchodząc bliżej chłopaka i wyrywając mu skręta z ust.
- Co ty odwalasz?! - krzyknęłam mu w twarz, chowając zdobycz za plecy. Jego mina była śmieszna. Niby był zły i zdenerwowany, a chichotał. Pozwólcie, że powtórzę. Co on odwala?!
- Możesz mi oddać mojego skręta? - zapytał rozbawiony. Nie widze tu nic śmiesznego, tym bardziej w presji jaka na nas naciska. Przepraszam, na mnie. Co sie stało z tym złym, zaniepokojonym Justinem, gotowym zabić każdego, kto stanie mu na drodze?
- Martwię sie o siostrę palancie, a ty nagle stajesz sobie na środku drogi i zaczynasz palić! - wrzeszczałam, gestymulując. Justin nadal stał w tej samej pozycji z lekkim uśmiechem na twarzy. - Co z tobą nie tak, że najpierw jesteś wściekły jak cholera, a teraz pod presją czasu chichoczesz i nabijasz sie ze mnie? - emocje powoli wypływały ze mnie niczym lawa z wulkanu.. tuż przed wybuchem. - Justin, nie rozumiesz, że jeżeli jej sie coś stanie, nie daruje sobie tego? Justin, nie rozumiesz, że musisz mi pomóc? - szlochałam, tym razem stojąc w miejscu i patrząc się na chłopaka ze łzami w oczach. Zmienił swoją minę. Był zatroskany i skupiony na rysach mojej twarzy. Przyciągnął mnie do siebie, głaszcząc moje włosy delikatnie prawą dłonią, a moje powędrowały na jego klatkę piersiową. - Justin, zrozum mnie. - szepnęłam ostatni raz, zamykając oczy, by zachamować wszystkie łzy.
- Ciii.. Zaufaj mi, wiem co robię. - uspokajał mnie, nadal  pocierając dłonią moje włosy, przez co poczułam sie spokojniejsza. Po chwili poczułam dotyk na swoich policzkach, a moja głowa została uniesiona ku górze. Ujrzałam jego brązowe tęczówki, przepraszające za wszystko. Nawet jeszcze nie wiedziałam, za co dokładnie. 
- Ufasz mi? - szepnął, patrząc czule w oczy. 
- Tak.. - odparłam równie cicho, jakby chcąc, by nikt nas nie usłyszał, chociaż i tak byliśmy sami. Nagle poczułam jego miękkie usta na swoich, poruszające sie z pasją po moich. To niewiarygodne, że potrafi coś takiego zrobić, nawet w najmniej odpowiedniej do tego sytuacji. Po chwili oderwaliśmy sie od siebie zdezorientowani oboje. 
- Proszę. - odparłam wręczając mu zabranego wcześniej papierosa, którego natychmiast wsadził między usta. 
- Paliłaś kiedyś? - zapytał nagle, wpatrując sie w widoki za mną.
- N-nie? - powiedziałam lekko zdezorientowana jego pytaniem. Niejednokrotnie proponowano mi papierosy, narkotyki czy alkohol ale korzystałam tylko z tego ostatniego. Papierosy to coś, czego w życiu sama bym nie spróbowała. Justin przyciągnął mnie do siebie, a następnie uśmiechnął figlarnie.
- Otwórz usta. - rozkazał. Zdziwiona tym, zrobiłam dziwną minę. - Mówiłaś, że mi ufasz. - zachichotał. Prawda, mówiłam. Justin zaciągnął papierosa. Skojarzyłam takie rzeczy z filmów. Wiedząc, co mnie czeka lekko rozchyliłam wargi, czekając na ruch ze strony chłopaka. Po chwili nasze usta złączyły sie, a mój organizm wypełnił dym. Zaczęłam kaszleć, na co on zaśmiał sie głupkowato.
- Nigdy więcej .. - powiedziałam po chwili, gdy mogłam już normalnie oddychać.
- Pokochasz to, tak samo jak mnie. - odparł, a ja skierowałam wytrzeszczone oczy na niego.
- Słucham? - zapytałam unosząc wysoko brwi.
- Nic. - speszył sie, a ja poczułam jak moje policzki czerwienią sie. Czy on to powiedział? - Wsiadaj do samochodu. Niedługo sie zacznie. - poinformował, odwracając sie by wsiąść, jednak zatrzymałam go.
- Co sie zacznie, Justin? - wydukałam, czując jak moje gardło sie zaciska.
- Akcja, Amy, akcja.

~***~

Co do cholery sie tu dzieje? To jedyne co mogłam pomyśleć, widząc, jak dwóch kolesi, których wcześniej widziałam w magazynie, stali z pistoletami za murami jakiejś posesji. Justin zaparkował samochód w pobliskim lesie, a my przeszliśmy kawałek pieszo, by pozostać niezauważonymi. Widziałam wielką willę, wartą przynajmniej dwa miliony dolarów, otoczoną wysokimi murami. Na froncie była żelazna brama, która ścieżką prowadziła do drzwi wejściowych tego domu. Muszę przyznać, że to niebywałe luksusy, których moja rodzina nie była by w stanie sobie zapewnić. Justin cały czas ciągnął mnie za rękę, uważnie rozglądając sie na boki. Jednak był jeden mały szczegół, który mnie przeraził. W lewej dłoni miał pistolet. Nawet dla niedoświadczonego oka, można było dostrzec, że to nie jest jakiś tani, pierwszy lepszy pistolet, co jeszcze bardziej mnie przerażało.
- Skąd to masz? - szepnęłam, jednak mnie zignorował. - Justin? - powtórzyłam, ale nadal nic. - Justin, przestań mnie ignorować! - stanęłam i powiedziałam wyraźnym tonem, na co zostałam spiorunowana jego ostrym wzrokiem.
- Zamknij się. - syknął cicho. Byłam zaskoczona jego tonem. Poczułam, jak pewnego rodzaju gniew otacza moje ciało i umysł. Stanęłam sztywno i puściłam jego rękę. Nie tak ma się zachować, gdy próbuje mi pomóc. - Nie mam teraz czasu na jakieś błazenady Amy!
- Oh, ale na broń już masz?! - wskazałam jego dłoń, gdzie po chwili spojrzał.
- Słuchaj.. - wytknął palec w moją stronę. - Albo się zamkniesz i pozwolisz mi działać, albo wracamy i nigdy nie zobaczysz siostry. - syknął. Był wyraźnie zły.
- Szantażujesz mnie?! - moje oczy otworzyły się szeroko jak piłeczki pingpongowe.
- Wybieraj.. Nie masz zbyt wiele czasu.. - jego oczy zmrużyły się i wyraźnie zacisnął szczękę. Fuknęłam na jego słowa i ruszyłam kilka kroków wyraźnie zła. - Jesteś śliczna jak się złościsz. - odparł po chwili w moje włosy. Serio? Skomplikowany dupek.

- Ty pójdziesz tam, ty tam, a ja tam. - Justin kierował całą grupą, gestykulując rękami kierunki świata. Pierwszy miał iść od strony garażu, drugi od frontu, a Justin z prawej strony domu, prawdopodobnie do jakiegoś wejścia bocznego. - Ty zostaniesz tutaj. - skierował się do mnie, pokazując obok jakieś krzaki. Chwila, co?
- Dlaczego mam się gnieździć w krzakach? - zapytałam z lekkim rozbawieniem na twarzy. Czy on to mówił serio? Nie wiem co sie dzieje z moją siostrą i mam w tym czasie sobie siedzieć bezczynnie w zaroślach?
- Zaufaj mi, Amy. - powiedział łagodniej, ściskając moją dłoń. Byłam na niego zła za to co wcześniej mówił. To nie kleiło się nawet w całość, to jego zachowanie. Tak jakby chciał pomóc, ale nie do końca wiedział jak. Sama już nie wiem co myślę. Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem.
- Niech Ci będzie. - westchnęłam.
- Nie mamy czasu, Bieber, śpiesz się. - odparł niskim głosem łysy gość o wielkich muskułach. Szczerze, skąd on ich zna? Wiedziałam, że chodzi o mnie, więc zawlokłam swoje ciało do miejsca, gdzie miałam się schować. Justin pomógł mi, odsłaniając niektóre gałęzie, aby mnie nie poraniły. Myślałam, że to będzie ciasna klitka, pomiędzy murem a ulicą, a jednak tak nie było. Bardziej przypominało to schronienie, miejsce, które było obrośnięte ze wszystkich stron bluszczem czy czymś. Było wystarczająco miejsca, by wszedł też tam Justin. Z lekkim trudem, ale wszedł.
- Posłuchaj mnie uważnie. - westchnął, pochylając się nade mną. Przytaknęłam, żeby mógł kontynuować. - Cokolwiek by się nie działo, nie wychodź stąd. Dopiero, gdy po Ciebie przyjdę, okej?
- Okej. - zgodziłam się. Wyglądał na zdenerwowanego, nie dziwię się. Też byłam. Popatrzyłam na jego twarz. Czułam się, jak żona, która wypuszcza męża na wojnę do Afganistanu czy coś. Dziwne uczucie, na prawdę. Pocałował mnie w czoło, przy czym zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, już go nie było. Poczułam pustkę. Co teraz?

Siedziałam bezczynnie na trawie, zastanawiając się, co się teraz dzieje w budynku za moimi plecami. Czułam się trochę jak na wojnie, kryjąc się gdzie popadnie. Myślałam o mojej siostrze. O tym gdzie dokładnie jest, i czy w ogóle jest tutaj, co się z nią działo, jak się czuje. Ta bezsilność mnie dobijała. Może powinnam tam pójść i ją odszukać? Ale Justin zabronił. Mój umysł mówił co innego, a serce co innego. I kogo teraz mam słuchać? Postanowiłam wejść do budynku. Wcześniej widziałam jakąś ścieżkę za tył domu, więc może jest jeszcze inne wejście? Wyszłam z ukrycia, ostrożnie rozglądając się, czy w pobliżu nikogo nie ma. Teren był pusty, więc skierowałam się do bramy wejściowej, gdyż nie byłam nawet na terenie posesji.
- Cholera, zamknięte. - przeklnęłam pod nosem, szarpiąc za zabezpieczenie bramy. Rozejrzałam się po bokach, szukając innego wejścia. Czemu los mi to wszystko dodatkowo utrudnia? Wróciłam do swojej kryjówki, przypominając sobie cegłę, która wystaje z muru w tamtym miejscu. Postawiłam stopę na korzeniu, a drugą na cegle i odepchnęłam się mocno, by dostać się na szczyt muru. Nie był jakiś bardzo wysoki, więc z małymi przeszkodami w końcu byłam na górze. Na moje szczęście, obok stało potężne drzewo. Pamiętam jak w dzieciństwie wspinałam się po takich, więc tym razem też powinno się udać. Aż taka stara to nie jestem. Ostrożnie wspinałam się po kolejnych gałęziach, schodząc jak najniżej, by mniej bolało przy upadku na ziemię. Zeskoczyłam z ostatniej i spoglądając na boki, pobiegłam ścieżką za tył domu.

**Justin's POV** 

Pozostawiając Amy samą czułem lekkie ukucie w żołądku. Bałem się o nią, ale również o Chloe. Nie mogę sobie darować, że ktoś ją porwał. Znaczy Santorio i jego gang. Nie odpuści mi tego, co ja jemu zrobiłem, chociaż był to przypadek. Mógł się nie mieszać. Zresztą nie jest teraz czas na wspomnienia. Wróciłem do chłopaków, czekających już wystarczająco długo na mnie. Skinąłem głową, że jestem gotowy. Otworzyliśmy delikatnie bramę, by nie wzbudzić podejrzeń. Wydaje mi się, gdy jest się tak cholernie bogatym przestępcą jak on, powinno się mieć ochronę. Ale tym lepiej dla nas. Ustawiliśmy się na swoich pozycjach i po chwili wszyscy trzej weszliśmy do środka, tak, jak to było wcześniej omówione. W rękach trzymałem broń dla obrony własnej, bo nie fajnie by było, gdyby nagle wyskoczył jakiś typ i groziłby mi czy coś. Przeszedłem szybko kuchnię oraz korytarz. Dostrzegłem jakiegoś faceta od strony salonu. Podszedłem bliżej, po chwili dostrzegłem Ryan'a, po czym uspokoiłem się trochę. Korytarzem doszedłem do drzwi piwnicy. Doskonale znałem ten dom. Kiedyś Santorio był moim szefem, więc często się tu spotykaliśmy by omówić plan działania czy coś. Potem wydarzyło się to co się wydarzyło i staliśmy się automatycznie wrogami. Na każdym kroku próbuje mnie zniszczyć, lecz nic z tego. Może nie jestem jakimś genialnym przestępcą, ale zastraszyć się nie dam. Zszedłem schodami, które prowadziły do podziemnego pomieszczenia. Po chwili usłyszałem jakiś głos i ciche jęki. Głos należał do faceta, którego dobrze znam. Jęki dla mnie były zagadką, ale można było się domyślić, że to dziewczyna. Podszedłem bliżej, żeby odsłonić więcej widoku. Zasłaniał mi dość duży filar i kilka kartonów ustawionych pionowo. Pech chciał, że chowając się za nimi, za mocno szturchnąłem jeden z nich łokciem i budowla runęła jak domek z kart.
- Co do cholery?! - krzyknął mężczyzna. Żeby szybko się obronić skierowałem pistolet w tamtą stronę, jednak nic nie usłyszałem oprócz huku. Gdy dym już opadł, zauważyłem, że nikogo już tam nie było. Zwiali. Przeskakując przez pudła wybiegłem na jeden z dziesiątek korytarzy w tym domu. Rozglądając się na boki zauważyłem chustę ciągnącą się po podłodze, znikającą za zakrętem. Pobiegłem w tamtą stronę. Dobiegając do celu zauważyłem w kącie Santorio i Chloe. Facet przykładał jej nóż do gardła. Dziewczyna była cała w siniakach i krwi. Miała opuchnięte i czerwone oczy od płaczu. Włosy potargane, z kurzem. Jej ubrania były podarte, brudne i zakrwawione. Widok był przerażający. Po jej policzkach nadal spływały łzy.
- Odłóż to! - krzyknąłem, mierząc w niego. 
- Przybliż się tylko o krok, a ona zginie! - wrzasnął. Miał w oczach wściekłość. Jego gadka była typowa dla każdego złoczyńcy "Nie ruszaj się, bo ona zginie.". Wiem, że nie zrobiłby tego, ale wolałbym nie ryzykować. Bez zastanowienia nacisnąłem spust, kierując w jego rękę, po czym upuścił narzędzie, a następnie w nogę, powodując, że upadł. Facet zwijał się z bólu. Podbiegłem w tamtą stronę, kopiąc nóż daleko, a następnie chwyciłem Chloe pod ramię. Była wystraszona i wyglądała beznadziejnie. Jej stan na pewno też taki był. Dziewczyna jęczała za każdym razem, gdy jej ciało ruszało się choćby o centymetr.
- Shhh .. wszystko jest już w porządku. - zapewniałem ją. Schowałem pistolet do kieszeni, by obie ręce mieć wolne. Uniosłem ją, a następnie wyszedłem, pozostawiając Santorio na podłodze krwawiącego. - Nic Ci nie będzie. - odkrzyknąłem, usuwając mu sie z widoku. Po drodze zauważyłem resztę ekipy. - Mam ją! Chłopaki, zmywamy się. - krzyknąłem, wychodząc przez drzwi frontowe. Dziewczynę dałem James'owi. Chociaż był niski, miał siłę w rękach, więc bez problemu ją udźwignął. - Zanieście ją do samochodu, ja pójdę po Amy. - oznajmiłem i rozstaliśmy się na ulicy. Skierowałem się do krzaków, gdzie była. Odgarnąłem troche gałęzi rękami i wszedłem powoli do środka. - Amy, już po wszystkim idzie- .. Co do cholery?! - krzyknąłem przerażony, gdy jej tam nie zastałem. Głupia suka, nie posłuchała.

**Amy's POV**

Weszłam jakimś wejściem do piwnicy z tyłu domu. Powoli szłam przed siebie, uważnie patrząc na boki. Nie byłoby fajnie, gdybym kogoś po drodze spotkała. Chciałam tylko znaleźć siostrę i się stąd wynieść. Taki był mój plan. Idąc korytarzem usłyszałam jęki. Ruszyłam na palcach w ich kierunku. Wychylając się zza rogu ściany zauważyłam mężczyznę odwróconego do mnie plecami, który klęczał, kurczowo trzymając się za kończynę. Pod nim była kałuża krwi. Głośno zaczerpnęłam powietrza z przerażenia. Facet odwrócił się w moją stronę i zauważył mnie. Amy, jesteś idiotką. Wycofałam się kilka kroków, zanim przystąpiłam do ucieczki. Szybko wbiegłam po schodach, by udać się na górę, jednak w pośpiechu jedna noga zawinęła mi się i upadłam. 
- Ałss .. - syknęłam, czując ból w klatce piersiowej. Kątem oka zauważyłam kulejącego Santorio, który próbował mnie dogonić. Szybko podniosłam się, by dalej uciekać. Chwyciłam za klamkę drzwi. W tym momencie miałam przystawiony pistolet do głowy. Automatycznie zamknęłam oczy nie zwracając na sprawcę. W co ja się wkopałam.. Po chwili poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramię i ciągnie ze sobą. Miałam nadal zamknięte oczy, bojąc sie je otworzyć. 
- M-możesz mnie zostawić? - jęknęłam mimowolnie.
Poczułam jak ktoś mnie przytulił. - Obiecałaś .. - usłyszałam głos, który szepnął w moją skórę pod uchem. Otworzyłam oczy.
- Justin?
- Amy, obiecałaś .. - popatrzył na mnie z pełną troską i jednocześnie przerażeniem.
- Ja-
- Całe szczęście nic Ci nie jest. - mówił, nie dając mi dojść do słowa.
- Justin, wszystko jest w porządku. - szepnęłam, zapewniając go. Czułam, jak miałabym się zaraz rozpłakać.
- Bałem się o Ciebie, zrozum. - ujął moją twarz w dłonie i delikatnie pocałował moje usta. Pocałunek był delikatny, ale wystarczający, żeby zwalić mnie z nóg.
- Prze-przepraszam. - odparłam po chwili, ocierając łzę spływającą po moim policzku. Chłopak nic nie powiedział. Przyciągnął mnie do swojej piersi, a po chwili pociągnął w stronę wyjścia. Czułam się winna, że ruszyłam się z tamtego miejsca. Wychodząc z terenu posesji, przypomniałam sobie o ważnej rzeczy.
- Gdzie moja siostra? - zawołałam, lekko przerażona, gotowa by tam wrócić.
- Jest bezpieczna. - zapewnił mnie. - Chodź, zrobiło się ciemno. - posłał mi lekki uśmiech i rozłożył ramiona, w które się wtuliłam i ruszyliśmy przez ciemny las w stronę samochodu. Chcę teraz tylko zobaczyć moją siostrę..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ta daaa! Co myślicie o rozdziale? Trochę akcji. Na szczęście Chloe została odnaleziona. Jak myślicie, co jej się stało? Piszcie w komentarzach swoje opinie! :)

Pierwszy raz jest "Oczami Justina". Robić tak częściej? ;)

Trochę mało ostatnio komentarz :/ 
Jeżeli czytasz, proszę o komentarz. Można też dodać z anonima. Komentarze nie gryzą :)

Do następnego,
Shinn_x

poniedziałek, 23 września 2013

ROZDZIAŁ 14 - "Kto to Driffers?"

Siedziałam z Justinem na komisariacie od niecałej godziny. Nerwowo bawiłam sie palcami. Justin został o coś posądzony, lecz nikt nam nie chciał nic powiedzieć. Dlaczego? Nie wiem. Chłopak nie był aż tak zdenerwowany, bardziej zdezorientowany całą tą sytuacją. Dlaczego mi sie wydaje, że on już zna to miejsce?
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co ja kurwa tu robie?! - warknął Justin w kierunku policjanta.
- Grzeczniej. - odparł podnosząc wzrok na chłopaka, a następnie wrócił do dalszego wypełniania papierów. Justin przeklnął pod nosem i oparł łokcie na kolanach, a wzrok wlepił w podłogę. 
- Wszystko będzie dobrze. - próbowałam go pocieszyć i położyłam dłoń na jego plecy, pocierając je.
- Nawet nie wiem, o co chodzi. - burknął i podniósł głowę, by spojrzeć na mnie. - Idź do domu. Nie ma sensu, byś tu siedziała. - odparł po chwili.
- Nie! - krzyknęłam stanowczo i wyprostowałam plecy. 
- Twoi rodzice niedługo wrócą. - próbował mnie przekonać. Nasze oczy na siebie spojrzały. Jego były pełne troski i żalu, jakby nie chciał, bym dowiedziała sie, że ma coś wspólnego z policją. Jednak miał racje. Nie mogłam wrócić później niż moi rodzice, bo wiadomo, jakby sie to skończyło. W dodatku Chloe nie odzywała sie ani razu, i sie o nią martwię. Mam nadzieje, że siedzi teraz w domu i pisze z tym swoim Ash'em, albo wpieprza tonę słodyczy. Postanowiłam wrócić do domu, jak tylko sie dowiem, co dalej z Justinem.
- Okej, ale nie teraz - skinęłam głową i przytuliłam sie do chłopaka, który po chwili objął mnie swoimi ramionami i ucałował czule czoło. Siedzieliśmy w ciszy, czekając na dalsze instrukcje faceta w mundurze. Po jakimś czasie wstał i wszedł do pomieszczenia obok. Po chwili z niego wyszedł z jakimś mężczyzną.
- Kurwa. - przeklnął Justin, gdy rozpoznał jego twarz. To był Matt. Rzucił w naszą strone ostre spojrzenie, a następnie uśmiechnął sie figlarnie. Coś kombinował, jestem tego pewna.
- Panie Bieber. - zaczął policjant, a ja i Justin automatycznie wstaliśmy z miejsca.
- Mów mi Justin. - zażartował, po czym dałam mu kuksańca w bok, na znak by sie uspokoił, bo to nie jest najlepszy moment.
- To nie przedszkole, Bieber. - postawił akcent na ostatnim słowie. Justin miał skupiony wzrok na chłopaku przed nami. Miał kilka siniaków, zabandarzowaną głowę i kilka zadrapań. To nieprawdopodobne, by tak został potraktowany przez Justina. Tego, który jest przecież taki kochany i opiekuńczy dla mnie. To było jak wyrwanie z innego świata. 
- Po co mnie tu trzymacie? - przerwał niezręczną ciszę szatyn, patrząc z uwagą na policjanta. Próbował ignorować Matt'a, jednak nie zbyt sie mu to udawało.
- Ten oto mężczyzna - wskazał na rannego. - został pobity. - Jedno już sie wyjaśniło. Kolejne zagadki prosze. - Jest to lekkie uszkodzenie ciała, jednak jest to wykroczenie.
- I co w związku z tym? - zakpił Justin.
- Twierdzi, że to ty go tak urządziłeś. - wyjaśnił. Justin prychnął na słowa mudurowego i odwrócił sie na pięcie by wyjść. Byłam zdziwiona jego reakcją. - Bieber! - krzyknął i pobiegł za chłopakiem. Również chciałam to zrobić ale zostałam złapała.
- Zostaw go! To kutas! - krzyknął Matt, szarpiąc mnie za ramię.
- Nie mów tak! - broniłam go, próbując sie wyrwać z rąk mojego byłego, jednak on ścisął mnie jeszcze mocniej, powodując, że każdy następny ruch, był bardziej bolesny.
- Nic nie rozumiesz Amy! Ten palant nie dorównuje mi do pięt! - krzyczał, jakby mnie to miało przekonać. 
- Jesteś wstrętnym egoistą! - krzyknęłam, wyrwałam sie z uścisku i oddaliłam kilka kroków. - On jest lepszy niż ty! Przynajmniej mnie nie zranił. - wytknęłam mu, wspominając tą sytuacje.
- Jeszcze.. - odpowiedział tylko, a ja próbowałam walczyć ze łzami. Ludzi potrafią być okrótni.

Znalazłam Justina wyszarpującego się z rąk policjantów. Krzyczał i klnął pod nosem. Nie wiedziałam co zrobić, pierwszy raz byłam w takiej sytuacji. Podeszłam bliżej. Byłam jakieś dwa metry od nich. 
- Zostaw mnie kurwa, nic nie zrobiłem! - krzyczał chłopak, marszcząc czoło z bólu, jakie zadawał mu jeden z funkcjonariuszy policji, wykrzywiając mu rękę. Aż ścisnęło mnie w żolądku, jak zobaczyłam Justina, który cierpi. Szybko chwyciłam twarz chłopaka, aby skierował ją na mnie. Uspokoił sie, gdy poczuł mój dotyk. Popatrzyłam w jego brązowe oczy.
- Nie wiem co robisz, a rób tak dalej. - odparł z kpiną jeden z mężczyzn, co zupełnie zignorowałam.
- Justin, posłuchaj mnie. Pozwól wyjaśnić sprawę i nie rób sobie kłopotów. - uspokoiłam go. - Musze iść teraz do domu, ale wróce za dwie godziny. W razie czego dzwoń do mnie. - odparłam, przenosząc mój wzrok na jego usta. Po chwili złączyłam nasze wargi razem, nie przejmując sie obecnością innych ludzi. Justin  ujął moją twarz w dłonie. To było niesamowite. Kolejny raz. Jednak zanim pocałunek stał sie bardziej namiętny, policjanci oderwali nas od siebie, prowadząc chłopaka do budynku, a mnie zostawiając samą na środku ulicy. 

Wracając do domu, zastanawiałam sie o co chodziło Matt'owi. On jest hamskim dzieciakiem, ale po co miałby mówić rzeczy, które by mnie zraniły? Sam mówił ze mnie kocha, jednak nie okazuje tego w najlepszy sposób. A Justin mi tego nie mówił, a to okazuje. To dziwne. A może wcale tak nie jest? Może sobie tylko to ubzdurałam? Nie mam pojęcia jak patrzeć na tą sytuacje. Po drodze pomyślałam ze kupię kilka bułek na śniadanie. Zaszłam do piekarni niedaleko kwiaciarni, która znajdowała sie mniej wiecej w połowie drogi. 
- Dzień dobry Amy. - starsza kobieta pracująca w tej branży posłała mi sympatyczny usmiech, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia.
- Dzień dobry Emmo. - powitałam ją. - Poproszę kilka bułek. - oznajmiłam przyjaźnie, wyciągając kilka drobnych z kieszeni spodni.
- Oczywiście. - odparła i odwróciła sie po małą plastikową reklamówke, do której włożyła świeże pieczywo. - Co u rodziców, Chloe? - zapytała.
- Dobrze. - odparłam krótko. - Tata dużo pracuje, a mama była ostatnio u ciotki. - poinformowałam.
- A co u niej? 
- Jakoś sie trzyma. - usmiechnelam sie.
- Twoje bułki. Dolar piętnaście. - powiedziała, wręczając mi siatkę.
- Dziękuje. Do zobaczenia. - odpowiedziałam wręczając jej gotówkę i wyszłam z piekarni, kierując sie prosto do domu. Kobieta, która tu pracuje, to przyjaciółka rodziny. Emma Cambrige, bo tak sie nazywa, to starsza kobieta koło pięćdziesiątki. Zajmowała sie mną i Chloe jak byłyśmy małe. Doskonale ją znamy. Wracając do domu, modliłam sie, żeby rodziców nie było w domu. To było by koniec wszystkiego. Wiem, że dramatyzuje, ale taka jest już moja natura.
- Chloe, jestem! - krzyknęłam na cały dom, przekraczając jego progi, jednak odpowiedziało mi jedynie echo. Zdjęłam buty, a pieczywo położyłam na stole w kuchni, a następnie stąpając po drewnianych schodach skierowałam się w kierunku sypialni. Chciałam zajrzeć do siostry, by poinformować ją o moim powrocie. Może spała, może była czymś zajęta i nie słyszała. Zwykle by odkrzyknęła coś w stylu "Jezu, po co". Zajrzałam do jej małego pokoju. Nie było jej tam. Zastałam natomiast bałagan. Ubrania były wszędzie porozrzucane, krzesło stało praktycznie do góry nogami, poduszki na podłodze, kołdra zwisała z łóżka, kilka książek na podłodze, a reszta porozrzucana na biurku. Wiem, że moja siostra jest bałaganiarą, ale wyglądało, jakby przeszło tu tornado. W tym całym bałaganie jednak nie było dziewczyny.
- Chloe! - zaczęłam wołać jej imię. - Chloe, do cholery gdzie ty jesteś?! - niecierpliwiłam się i chodząc po pomieszczeniach szukałam tej dziewuchy. Przetrząsnęłam cały dom, jednak nigdzie jej nie było. Szybko wybrałam numer jej komórki. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty..
- Połączenie zostało przerwane. - głos automatycznej sekretarki odezwał się w telefonie.
- Cholera! - krzyknęłam. Zaczęłam sie o nią bać. Przynajmniej wtedy tylko to mi przyszło do głowy. Postanowiłam przeszukać jej rzeczy. Zaczęłam od ubrań. Dziwnie pachniały, jakby tytoniem, ale przecież ona nie pali! Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Szybko rzuciłam wszystkie ubrania do jej szafy, nie zawracając sobie głowy ułożeniem ich. Jednak na jednej z bluzek zauważyłam małe plamy krwi. Popatrzyłam na nią wzrokiem co-do-cholery-sie-tu-dzieje, ostrożnie oglądając czerwone zabrudzenie. Schowałam koszulkę do swojej torby, a następnie w większym zdenerwowaniu przeszukiwałam resztę jej rzeczy. Na jednej z poduszek również była krew, ale mniejsze plamy. Na książce od biologi była wypalona dziura.. papierosem. Miałam przeczucie, że ona nie była dziś sama. Oby jej się nic nie stało, nie darowałabym sobie tego. Książkę również schowałam do torby. Następnie wyciągnęłam kolejny raz telefon i wybrałam numer mojej siostry, próbując sie dodzwonić, jednak sytuacja się powtórzyła. Nie dałam jednak za wygraną i zadzwoniłam jeszcze kilka razy, ale i tym razem nie dało do żadnego efektu.
- Jesteśmy! - głos rodziców odbił sie echem po całym domu, na co lekko podskoczyłam. Przeczesałam swoje włosy dłonią i zdenerwowana chwyciłam swoją torbę. Wpadłam do swojego pokoju, zabierając kilka nowych ciuchów i ruszyłam do łazienki, by nie było żadnych podejrzeń. Po za tym musiałam się trochę odświeżyć, znowu. Szybko zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic, odkręcając wodę. Szybko ale dokładnie umyłam swoje ciało, używając jabłkowego żelu pod prysznic. Zgrabnymi ruchami wyszłam z kabiny prysznicowej i wytarłam sie starannie, a następnie założyłam bieliznę, czarne legginsy, biały top i koszulę w czarno-czerwoną kratkę. Spoglądając w lustro, ujrzałam nikogo innego jak pandę. Zapomniałam zmyć makijaż, który rozmazał mi się na pół twarzy. Chwyciłam pojedyncze waciki oraz krem do makijażu i zmyłam jego resztki, a następnie nałożyłam nowy, lekki, by tylko podkreślić oczy, a na nałożyłam bezbarwny błyszczyk. Chwyciłam telefon i wysłałam do Justina sms-a.

"Ile potrzeba na kaucję? Musisz mi pomóc, to pilne."

Zabrałam wszystkie swoje rzeczy z łazienki i wróciłam do swojego pokoju, kładąc swój tyłek na rogu łóżka. Myślałam, jak dowiedzieć się, gdzie jest moja siostra. Wpadłam na pomysł, by zadzwonić do jej chłopaka. Jednak nie miałam jego numeru. W tym celu poszłam przeszukać szuflady Chloe. Musiała mieć gdzieś zapisany jego numer, oprócz w telefonie. Szukając odpowiedniej informacji, napotkałam się na jakiś medalion, a właściwie nieśmiertelnik. Byłam pewna, że gdzieś już go widziałam, jednak nie mogłam sobie przypomnieć dokładnie. Schowałam go do tylnej kieszeni spodni. Po chwili poszukiwań znalazłam odpowiedni notes, gdzie były zapisane wszystkie kontakty mojej siostry. Przejrzałam go z grubsza i dowiedziałam się, że nadal utrzymuje kontakty z Beth, jej przyjaciółką z przedszkola, swoim byłym, ale również i numer Justina tam był. To dziwne, przecież znają się kilka dni, a on już dał jej swój numer? Dziwne to było. Jednak znalazłam też numer Asha, który wystukałam w swoim telefonie i wróciłam do swojego pokoju, zabierając notes ze sobą. Po kilku sygnałach, usłyszałam jego głos.
- Halo?
- Cześć, tu Amy, siostra Chloe. Widziałeś się z nią dziś, lub wczoraj wieczorem? - zapytałam zdeterminowana znaleźć siostrę.
- Ee nie. - odparł szybko. - A co?
- Zniknęła. - odpowiedziałam.
- Może poszła do koleżanki, albo do sklepu?
- Nie sądzę. W jej pokoju znalazłam plamy krwi i jakiś nieśmiertelnik. - odparłam, na co on milczał. Po chwili jednak się odezwał.
- Kurwa. - przeklnął, ledwo słyszalnie.
- Co? - zdziwiłam się.
- Nic, musze kończyć. - oznajmił zdenerwowany i rozłączył się, zostawiając mnie w niepewności. Widział coś? Jeszcze raz do niego zadzwoniłam, jednak odrzucił połączenie. On jest pokręcony. BLING BLING. Przyszedł sms od Justina.

"Nie musisz za mnie płacić, poradzę sobie. Co się stało?"

Oczywiście, że muszę za niego zapłacić, inaczej mi nie pomoże. Teraz pieniądze nie grały roli. Szybko wystukałam odpowiedź.

"Mów ile, to ważne. Opowiem Ci, jak sie spotkamy."

"200$"

"Będę niedługo."

Po wymianie kilku wiadomości wzięłam odpowiednią gotówkę z mojej skrzynki w szafie i schowałam ją do torby, którą zarzuciłam na ramię. Wpakowałam tam jeszcze czarną bluzę, na wszelki wypadek, i wyszłam z pokoju. Ze spuszczoną głową ruszyłam ku drzwi. Pech chciał, że spotkałam rodziców.
- Dokąd się wybierasz? - usłyszałam zaciekawiony głos matki.
- Idę do Carly, będziemy się uczyć. - odpowiedziałam, przypominając sobie, że miałam do niej iść. Teraz będę musiała wymyślić kłamstwo dla mojej przyjaciółki. Świetnie.
- A gdzie jest Chloe? - zauważyła, rozglądając się na boki.
- Poszła do przyjaciółki. - skłamałam.
- Której? - dopytywała się, mrużąc na mnie oczy. Nienawidziłam tego spojrzenia.
- Emm Beth. - powiedziałam pierwsze imie, które mi przyszło na myśl. Ugryzłam się w język, bo mama nie zna żadnej dziewczyny o takim imieniu.
- Ta Beth? Ta, z którą chodziła do przedszkola? - zdziwiła się, jednak wielki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Mama lubiła tą dziewczynę. Dużo czasu małe spędzały razem i świetnie się dogadywały. Jednak potem kontakt się urwał, gdy Beth poszła do innej szkoły, niż Chloe. Bardzo to przeżyły jako siedmiolatki. Sama się zdziwiłam, gdy ujrzałam jej imię w notesie mojej siostry.
- Tak, nadal utrzymują kontakt. - uśmiechnęłam się w duchu, że mi uwierzyła. - Muszę już iść, Carly na mnie czeka. - oznajmiłam, by wyrwać się od pytań mamy i założyłam trampki na nogi, gotowa do wyjścia.
- Dobrze, tylko nie wróć późno. Jutro szkoła. - wtrącił się tata, wychylając z salonu.
- Wieeem. - odparłam wywracając oczami i wyszłam z domu, śmiejąc sie sama do siebie. Jednak ten humor szybko znikł z mojej twarzy, przypominając sobie, gdzie idę i co potem będe robić. 


- Na prawdę nie musiałaś tego robić. - powiedział Justin, gdy już wyszliśmy z komisariatu.
- Z więzienia byś mi nie pomógł. - burknęłam, przewracając oczami.
- Fakt. - zaśmiał się, wlepiając wzrok w chodnik. Popatrzyłam na niego kątem oka.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - przygryzłam wargę, po czym spoliczkowałam się w myślach za takie pytanie. Chłopak podniósł wzrok na mnie, a moje policzki się zaróżowiły.
- Pewnie.. że.. tak. - wydukał trochę zdezorientowany. Uśmiechnęłam się, co on odwzajemnił.Szliśmy chwilę w ciszy, po czym przypomniałam sobie, o co miałam go poprosić.
- Justin? - szepnęłam, a łzy prawie wydostały się na zewnątrz.
- Tak? - popatrzył na mnie z troską i lekkim zakłopotaniem.
- M-muszę Ci coś powiedzieć. - wydukałam. Widział, że jest mi ciężko o tym mówić, więc przystanął i chwycił moją twarz w dłonie. Otworzyłam oczy by zobaczyć jego brązowe, pełne blasku. Otarłam szybko łzy dłonią, by przyprowadzić siebie do porządku, a następnie biorąc głęboki wdech, zrelaksowałam się na tyle, by móc coś powiedzieć. - Chloe zaginęła.
- Co? Jak to? - zdziwił się. Był trochę przestraszony, kto by nie był. Zaginęła piętnastolatka!
- Znalazłam to w jej pokoju. - oznajmiłam i wyciągnęłam z torby jej koszulkę, pokazując plamy Justinowi. Chwycił ją w dłonie, uważnie oglądając każdy skrawek materiału. 
- Cholera. Co to kurwa jest?! - warknął jakby sam do siebie.
- To nie wszystko. - powiedziałam i wyciągnęłam książkę, a następnie otworzyłam na właściwej stronie. Justin patrzył na mnie pytającym wzrokiem i chwycił ją, a ja wyciągnęłam nieśmiertelnik. Był w kształcie koła, na nim były wygrawerowane jakieś wzroki i duże "D". Gdy to zobaczył, zacisnął pięści i szczęke, czując gniew. - Ty coś wiesz, prawda? - zapytałam po chwili.
- Chodź. - złapał mnie za nadgarstek i poprowadził w nieznaną mi stronę.

Po dwudziestominutowej jeździe samochodem dotarliśmy do jakiś magazynów na obrzeżach miasta. Nie podobało mi się to miejsce, jednak muszę znaleźć siostrę.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam z niepokojem. Justin nic nie odpowiedział. Chwycił mnie za rękę, zmuszając bym szła za nim. Chwile potem staliśmy przy blaszanych drzwiach, w które zapukał szyfrem. Drzwi otworzył mu wysoki, łysy mężczyzna, wyglądający jak typowy bandzior. Spojrzał na mnie z pogardą, jednak nic nie mówił. Justin wszedł do środka, pociągając mnie za sobą. Pomieszczenie wyglądało jak opuszczona hala. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny i tytoniu, który od razu wypełnił moje nozdrza, wywołując dziwne uczucie w żołądku. Przy stole siedziało kilku mężczyzn, którzy grali w karty, popijając piwo i sącząc papierosy. Usłyszawszy kroki Justina zwrócili ku nas oczy.
- Yo Jus, co to za dziwka? - prychnął jeden z nich, wyglądający jak wielka beczka. Skrzywiłam się na to porównanie, jak chłopak.
- Zamknij się. Potrzebuję waszej pomocy. - syknął.
- Chętnie. - wstał drugi, podchodząc do nas, rozbierawszy mnie wzrokiem. Poczułam tym razem odruch wymiotny.
- Kurwa nie o nią chodzi! - Justin zacisnął mocniej moją dłoń, przesuwając mnie za siebie i piorunując faceta wzrokiem. - I nie warzcie się jej dotykać! - ostrzegł. Poczułam się bezpieczniej.
- Mów o co chodzi, albo się stąd wynoś, a nie powietrze zatruwasz! - wtrącił się kolejny. Wyglądał na najmłodszego z nich, może był w wieku Justina, jednak o wiele niższy. Trochę mnie to rozbawiło, że taki mały "karzełek" mu podskakuje.
- Jej siostra została porwana. - oznajmił, wskazując kciukiem na mnie.
- A my Ci po co? - prychnął pierwszy, popijając piwo.
- Została porwana przez Driffers. - powiedział śmiertelnie poważnie, a wszystkie oczy zostały skierowane na niego.
- Justin? Kto to Driffers? - zapytałam, przełykając głośno ślinę. To jakiś gang, czy coś? I co chcieliby od mojej siostry?
- To gang Santorio. - odparł, zaciskając szczękę jeszcze bardziej. Nagle zrobiło mi się słabo...

-------------------------------------------
PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM
Mam wyrzuty sumienia, że minęło aż tyle czasu od poprzedniego rozdziału. Najpierw bark weny, potem spontaniczny wyjazd, potem znów bark weny, choroba i dopiero dziś się za to zabrałam. Na prawdę przepraszam! Mam nadzieję, że chociaż rozdział się podoba. 

I proszę o komentarze, czy mam nadal kontynuować to opowiadanie, czy ktoś jeszcze czyta..

Jeszcze raz przepraszam,
Shinn_x